Przedtem, 25 dni temu był koncert "królowej" Jaka królowa jest każdy widzi. Umięśniona i żylasta tylko. Do tego wysportowana niesamowicie. Dwie godziny skacze w te i we wte i... nic. Zero potu. I tak tylko myślę, że niepotrzebnie to wszystko widzę. Bo nie, że mi się nie podobało. Wręcz przeciwnie. Może to nie był koncert na który czekałem i doczekac się nie mogłem. Czułem się po koncercie jakby trwał on tlyko 15 minut, choć było to 2 godziny. Musiałem sobie całą drogę do domu tłumaczyć, że nie, nie wydałem na marne swych pieniędzy, to było bite 2 godziny. Zdarzyło mi się to pierwszy raz. Tak, podobało mi się. Ale tak mi w sumie szkoda tej pani trochę. Bo nie wiem do końca po co to wszystko. Generalnie fajny cyrk, ale piosenki poremiksowane strasznie. to nie jest ta trasa, na której chciałem być. Ale co zrobić?:) Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Niby nadal chasa jak chasała wcześniej, ale widać, że juz wcale nie tak jak poprzednie. Latka lecą i tyle. Promowanie nowej płyty zobowiązuje, ale najnowsza płyta jest tak słaba, że co tam promować. Przecież wszyscy łącznie z nią o tym wiedzieli, więc po co tyle tych nowych piosenek i działanie na nerwy wszystkim? poza tym dziwie się jej, że się jej jeszcze tak chce. Jeszcze z 2 lata i będzie karykaturą samej siebie. Od "American Life", z płyty na płyte, bardziej goło, bardziej techno. Nie wiem ile jeszcze tak pociągnie, nie interesuje mnie to aż tak bardzo, ale mogłaby sobie dać już spokój i znowu nagrać po prostu fajną płytę, skopiować inteligentnie Goldfrapp znowu i coś innego z undergroundu, żebyśmy mogli znowu powiedzieć kto jest królową i wyznacza trendy. Jakoś na żywo to wszystko straciło swój urok, nie potrafię tego ująć w słowa. Przejebane jest być Madonną. I to jest ostatni koncert gdzie siedzę gdzieś na trybunach. Jeśli na taki koncert to tylko w "złoty krąg", tuż przy scenie. Albo z lornetką. Zabawne, zapomniałem, że to przecież nie będzie tak blisko jak w telewizji:)
I wszystko to jest marność jedna wielka i niesprawiedliwość jedna wielka, bo tu mogę sobie co najwyżej iść posłuchać chóru męskiego śpiewającego za 60zł a Aga w Irlandii pójdzie w międzyczasie na Massive attack. Ja pójde na festiwal Airwaves w Reykjaviku (karnet z 200zł), żeby posluchać wszytskich możliwych islandzkich zespołów (jak co roku, główna gwiazda to GUS GUS), podczas gdy Agnieszka będzie się bawić na koncercie Goldfrapp w Dublinie. Co za wieś. I nie ma w tym krzty narzekania. Przecież nikt mi nie każe, prawda?:) Ale mimo wszystko, pewne rzeczy powtarzaja się w kółko co roku i mało zmieniają.
1 komentarz:
Cd. tego faktu, że od "American Life" muzykę robi coraz gorsza, to się zgadzam. Ja tam uwielbiam jej album "Ray of Light". Pozdro ;)
Prześlij komentarz