wtorek, 15 kwietnia 2014
kwiecień plecień
Kwiecień plecień, bo u nas też przeplata. Z tą różnicą, że to, co w Polsce dzieje się z pogodą w ciągu tygodnia, u nas zdarza się w ciągu godziny. I tylko Ci, którzy jeszcze nie mieskzali na Islandii w kwietniu myślą, że ja teraz wyolbrzymiam.
Obudziłęm się dziś przy pogodzie typowo islandzkiej, czyli tak naprawdę nie wiadomo jakiej. Ze znajomą nazywamy to rzygi. Coś jest, ale nie wiadomo co. Generalnie nie zanosiło się na deszcz. Osz ja naiwny. Toż to scena typowo filmowa. Wychodzę z domu, zamykam drzwi na klucz i w tym samym momencie jak nie chluśnie coś prosto z nieba. Patrze i nie wierzę. Jakby mi ktoś zaczynał wiadra z wodą wylewać. Nie, po prostu kurwa nie. Poszedłem do domu zmienić kurtkę. Na przeciwdeszczową. W raz z moim dojściem do samochodu przejasniło się. Mówię sobie: jest nadzieja. Słońce wyszło, może się to jakoś już utrzyma. W pracy zasiadam do biurka pełen otymizmu. Minęło jakieś pół godziny od mojego wyjścia z domu. Zaczynam patrzyć się na włączający się ekran. I nagle słyszę. Coś zaczyna walić po szybach. Jakby ktoś rzucał garściami małe kamyczki o szybę. Patrze, grad. Zanim doszedłem do okna zerwała się wichura i przez te 5 minut wszystko wyglądało przez to okno jakby się dopiero co miała zaczynać zima i święta przed nami, a nie tydzień do pierwszego dnia lata, chucznie obchodzonego dniem wolnym od pracy. Zanim wyszedłem z pracy zdążyło być jeszcze dwa razy ciepło dziś. Tak, że w czasie lunchy mogłem się przejść do kawiarni po kawę i nawet poczuć miłe uczucie ciepła na plecach.
Gwoli jasności, liści u nas jeszcze na drzewach są niedostępne, a po tej lodowiźnie co była na trawie przez 3/4 zimy, na trawę zieloną poczekamy chyba jeszcze z 2 miesiące... W chwili obecnej znowu pada śnieg i robi się mała zawieja. Przebijśniegi i krokusy uwielbiają za to takie warunki. Mnożą się tutaj niby króliki.
Jeszcze długo nie zapomnę zapachu tej gnijącej trawy, gdy to wszystko zaczęło topnieć. Boże, co to był za smród. Nie dało się normalnie po ulicy chodzić. Mieszkam tu 7 lat, ale tego jeszcze nie przeżyłem. Zawsze coś nowego.
Nie no, teraz to padają płaty śniegu wielkości mojej wewnętrznej strony dłoni.
Kurwa, wiatr.
Ja jebe.
Niedługo niby kalendarzowe lato.
Chcę do Miami.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz