czwartek, 20 lutego 2014
Hænagarður
Kijów to po islandzku Hænagarður, kurzy ogród.
Straszne rzeczy za tą polską, wschodnią miedzą, a tu w mediach zainteresowanie bardzo umiarkowane. Ale staram się być wyrozumiały. W Wenezueli dzieją się podobne rzeczy, a w polskich mediach o tym ani słowa. Dla Islandczyków to też już abstrakcyjne miejsce ta Ukraina.
My mamy inne problemy. Zatsanawiamy sie ile będzie kosztować bilet na Dżastina Timberlejka na przykład. Bo ten rok jest bardzo wyjątkowy. I Dżastin u nas zagra i Portishead i Massive Attack i Pixies i Interpol. Robią nam się cztery poważne festiwale muzyczne w okręgu stołecznym, a ja na to wcale a wcale nie narzekam.
W weekend byłem na jednym z nich, Sonar Reykjavik i bardzo miło raz na rok posłuchać jakiejś na prawdę sensownej elektroniki, oprocz tego gówna co weekendowego w Downtown. Jon Hopkins, Trentemoller i Gus Gus mnie zabili. Było wyśmienicie. Na teren festiwalu można było wnieść wszystko. Nikt toreb i plecaków nie sprawdzał. Trzeba było być na prawdę wielkim frajerem, żeby po pierwszym dniu kupować alkohol festiwalowy. Niektórzy dumni podniecają się tym islandzkim ZAUFANIEM SPOŁECZNYM. Śmiać mi się z tego chce niemilosiernie. Bo do czego to zaufanie społeczne już raz do prowadziło wszyscy wiemy i skutki odczuwamy do dziś.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz