niedziela, 9 października 2011
Byłem wczoraj w teatrze. Dobrze jest już być na poziomie językowym, który w miarę pozwala Ci to zrobić. Uwielbiam islandzki teatr już od dawna. Podoba mi się w nim wszystko. Najfajniejsze jest to, że chce mi się chodzić na te wszystkie sztuki, gdy tylko widzę na przystankach autobusowych te wszystkie plakaty zachęcające do przedstawienia. Czego jak czego, ale talentów artystycznych nie można im odmówić. Sztuka tytuł ma nieprzetłumaczalny wbrew pozorom. to wcale nie chodzi o czarnego psa księdza, ale raczej o wyrażenie, które oznacza takie gadanie o wszystkim i o niczym. A w sztuce gadają dużo. I o ważnych sprawach. Idealne dla kogo, kto lubi teatr diagnozujący współczesne społeczeństwo. Bo sztuka jest nowo-napisana, z tego roku, świeżynka. Przypomina mi trochę ten film opisany parę postów niżej. dysfunkcyjna rodzina, która nie potrafi być ze sobą do końca szczera. Wszystko obraca się wokół ojca, który ani na moment się w spektaklu nie pojawia. Ale jego wpływ na wszystkich domowników jest niesłychany. Syn, który nie potrafi przyznać się, że jest gejem, mający żal do ojca o to, że w garaży zamiast pokazywać mu młotki i śrubokręty, on uczył go wyszywania. Matka, która poświęciła się dla dzieci, pomimo że nigdy ich nie chciała, która zrezygnowała z kariery i nabrała się na te "sprawne" ręce swojego męża, pomimo że wkoło było wiele innych adoratorów z innymi zaletami. Bezpłodna córka chcąca adoptować z mężem centusiem dziecko z trzeciego świata i siostra, która chce im dać swoje jajeczko. Ojciec, który pół życia zamiast zajmować się domem i rodziną spędził w garażu przebierając się w damskie ciuszki. Oprócz tego pigułki na wszystko i przy każdej okazji, obżarstwo, pieniądze. rodzina, która pięknie potrafi wyjść tylko na zdjęciu. Komedio dramat mimo to. Piękne to wszystko. I want more.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz