Björk zawieść mnie nie mogła, bo to jest w końcu Björk. Prawdziwa królowa, idealny głos- zaraz po Beth Gibbons. Zawodzi mnie tylko wszystkie inne w tej Harpie, Na ochronie jakieś dzieci urwane z choinki, jedno z nich rozdaje bransoletki dla miejsc siedzących, za chwilę odchodzi, potem znowu wraca, ale już mnie mija i jakbym się doprosił to bym stał. Plus konsumpcja alkoholu przez Amerykanów przed koncertem kończąca się wychodzeniem do łazienki w trakcie i rozpraszaniem wszystkich dookoła. A rozpraszać było z czego. Niecałę 300 ludzi i scena pośrodku. Magiczna atmosfera. Zaczyna się wprwadzeniem od David'a Attenborough:
I jedziemy:
Piękny utwór wymagający skupienia, liczy się wszystko, a tu ktoś za mną co chwilę "pstryk". I "pstryk". "Pstryk". Potem się już wczuł w perkusję i razem z tą perkusją "pstryk". Jaja na kółkach, a jakie to musiało być dekoncentrujące dla nie w tej małej salce. Ktoś z tych dzieci się w końcu zorientował, że ktoś wszedł do środka ze zbyt wielką lunetą i mu ją zabrał. Instrumenty jakieś dziwne. Walec wytwarzający pioruny zaskakujący. Ipad zamiast nut na fortepianie widziałem po raz pierwszy, może dlatego mnie to tak zachwyciło w pierwszym wrażeniu. Björk chce mnie zmusić bym polubił te jej straszne piosenki "Vertebrae by vertebrae" lub "Mouth cradle". Co ja gdzieś widzę, to je śpiewa. Ten koszmar zdaje się nigdy nie skończyć. Kołowa scena ma też swoje minusy, bo zawsze jest się do kogoś tyłem. Początkowo jest to trochę dziwne, gdy co jakiś tam kawałek ktoś śpiewa do Ciebie odwrócony. Konsternacja ludzi, gdyż nie zdarzyło się jej ani jednego słowa powiedzieć w innym niż w ojczystym (jej) języku. Dużo się nie traciła, gdyż głównie dziękowała, ale na bis zdarzyło się że dedykowała piosenkę "Eyjafjallajökli" i być może Katli co nie długo wybuchnie. I ta konsternacja, bo "Eyjafjallajökull" na pewno każdy fan Björk na świecie potrafi wymówić, ale za cholerę nic nikomu nie wiadomo o "Eyjafjallajökli". Mało kto pamięta, że islandzki się odmienia. Mina niektórych bezcenna. A może tylko mi się zdaję, może nikt tego nie wyłapał bo wydawało się to jedną wielką paplaniną.
Powyżej i poniżej wystrój sali. Widać tyle, na ile mi moja komórka pozwala. Na pewno wkrótce na jutubie będą filmiki. Ktoś na pewno coś gdzieś ma.
Generalnie koncert fajny, ale jak dla mnie przekombinowany. Natura, muzyka i cywilizacja w jednym? Jakoś nie za bardzo to widziałem. Poza tym niby projekt, ale tylko do nowych piosenek. A reszta starych pomiędzy to już tak sobie o i jak dla mnie wszystko się sypało. Te starsze też można by podciągnąć pod jakieś wyrażenie i sir David też mógłby tytuł i słowo (dosłownie) wstępne o tym powiedzieć. Miałoby to jakąś ciągłość. Myzuków raptem dwóch, plus ktoś gościnnie na jakimś starym pianinie(?). Reszta niby grała sama. Ale tak z komputerów wszystko to jak z plejbeku, gdzie różnica? 80 minut plus trzy bisy i szybko koniec jak ze wszystkim co fajne i mogło by trwać. Już nie wiem czy czekam co Björk wymyśli za 4 lata:-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz