Wszystko zbyt idealnie. Słońce jakby się zawzięło i daje codziennie czadu. Dawno nie pamiętam już takiej pogody. Długie posiadówy na trawie. I gdyby mogło tak to wytrwać cały czas. Gdyby ta soczysta zieleń mogła trwać i trwać a Snæfelsjökull by zawsze widoczny na wyciągnięcie ręki tak jak teraz. Do tego zorze tańczą nad głowami co wieczór. Mienią się na zielono niczym te niezanieczyszczone spalinami drzewa wkoło prowokując akcję na fejsbuku z cyklu "u kogo z okna w domu widać w tej chwili zorze najlepiej" i "kto pierwszy zamieścił zdjęcie". I tylko Islandczycy mają na to wszystko wyjebane. O 24.00 w nocy albo już śpią albo gapią się tępo w kablówkę- bo na pewno nie w niebo.
Ostatnio przeczytałem, że wszystkie wyrazy w języku islandzkim zaczynają się na "p" są obcego pochodzenia i że nie ma żadnego wyrazu na literę "c". I że w literaturze istnieje "Hinsegin bókmenntir og fræði ", czyli cały nurt "Gay/lesbian literature, queer theory" , literatury współczesnej początkiem sięgający roku 1946 i utworu Eliasa Mara (ale tytułu już nie pamiętam). I tak się tylko uśmiecham nieśmiało jak pomyślę, że my mamy socrealizm, a oni nurt gejowski.
Lubię chodzić na imprezy z Islandczykami którym znam. Doprowadzanie się do innej świadomości i podróże do baru w oświetleniu zorzy. Zaliczanie wszystkich możliwych po drodze domówek. Samochody na drodze dla nas nie istnieją. I w stolicy tyle się dzieje. Festiwal goni festiwal. I na nic nie ma już czasu i pieniędzy. Tu festiwal teatru, tam tańca. Tu festiwal książkowy, tam za chwilę Airwaves i festiwal filmowy. Wszystko w atmosferze zwolnień grupowych i kolejnych cięć. Tak jakby ten jebany kryzys nie chciał się odpierdolić i co chwilę wbija w system swoje kolejne szpile. W piątek kolejna impreza z Islandczykami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz