Uspokoiłem się. Właściwie to już dawno. Opadły całe te emocje nowości. Będąc obcokrajowcem w innym kraju i prowadząc tam swoje życie człowiek musi prędzej czy później znaleźć w sobie odpowiedź na podstawowe pytania. Mózg zryty przez mentalność swojego kraju rodzinnego zostaje ryty ponownie przez mentalność innego. Nie wiadomo czasami kim się jest, dlaczego i po co? Wewnętrzna pustka i niepokój. Fascynacja jednymi rzeczami, maksymalny wkurw na inne. Na prawdę wierzysz, że gdy jest 5C i świeci słońce mamy zajebistą pogodę. Bo gdy przez 3 miesiące żyjesz w półmroku i o deszczu to MUSI Cię cieszyć. Definicja lata zrównuje Ci się z definicją polskiego przedwiośnia. Powoli i Ciebie do szału zaczyna doprowadzać Björk i całe chmary turystów tu i maniaków za granicą święcie przekonanych, że przeciętny Islandczyk też jest taki jak ona. Spotkanie tego całego sławnego światowego tandemu gdzieś na ulicy w mieście, w centrum handlowym, w barze nie robi na Ciebie żadnego wrażenia. I właściwie kiedy to się dzieje to nawet nie zdajesz sobie sprawy, że nie robi to na Ciebie żadnego wrażenia. Ale potem się sam sobie dziwisz jacy oni wszyscy stali się dla Ciebie normalni. Tacy dostępni na wyciągnięcie ręki, odtajemniczeni, zwyczajni jak inni wokoło, że jedyna Twoja prawidłowa reakcja na turystów obok Ciebie to politowanie. Z jednej strony to rozumiesz, ale z drugiej już nie. Ile procent duszy jest już Islandzkiej?;) Wiesz już co to jest Eurowizja i zapominasz, że nikt tego nigdzie indziej nie ogląda i jak bardzo być nie chciał zaczynasz wiedzieć wszystko o tym konkursie. Basen, na który w Polsce nigdy nie chodziłeś, zaczynasz odwiedzać dwa razy w tygodniu jak nie częściej.
Wiesz już co Ci się podoba, a co nie. długo dochodzisz do tego, że tylko pewność siebie w stosunku do tych wszystkich islandzkich prostaków może pozwolić Ci zostać na powierzchni. Zostawiasz piwo na stole w barze, które ktoś bardzo baaaardzo pijany, tak jak tylko najebany może być ktoś tu urodzony, bierze za swoje po 3 minutach Twojej nieuwagi. Ale już wiesz, że to piwo nie mogło zawędrować za daleko, więc rozglądasz się patrzysz, i odbierasz z ręki kogoś kto chyba nawet może się nie zorientował, że sobie je przygarnął, ale minę ma jakbyś go co najmniej okradał. Na pytanie drugiego skąd jesteś, dlaczego tu jesteś i po co nie użalasz się nad sobą, nie użalasz się nad jego procentami, wychodzącą wtedy pewnością siebie. Wiesz, że wtedy tak jest. Wiesz po co tu jesteś, więc mówisz prawdę "to hef fan" i natychmiast odbijasz piłeczkę, że nawet nie zdąży się zorientować, że "a po co ty tu jesteś, co tu robisz, też masz fan"? I mówisz to tak pięknie i płynnie i pewnie, że jest to bardziej bezcenne niż zakupy Mastercard. I rozmowa się kończy, bo albo był już taki pijany, że nie wie właściwie o co pytał, albo wie, że źle trafił. Boże, jak wszystko przychodzi z czasem, doświadczenie to potęga. Szczęścia nie ma. Szczęścia trzeba się nauczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz