wtorek, 10 sierpnia 2010
Dzieciom nadaje się na Islandii imiona po urodzeniu. Tzn rodz się taki brząc, on już sobie jest, jego się obserwuje, a potem, patrząc na to jak się zachowuje, nadaje mu się odpowiednie imię - od starodawnego Boga czy sam Bóg wie czego jeszcze. Przed urodzeniem jest to tylko chłopczyk i dziewczynka. I jest to całkowicie normalne. Nikt nawet nie wpadnie na to, że myśleć o imieniu dziecka przed urodzeniem. No i potem jest już sobie to dziecko bez imienia, taki chłopiek jakiegoś -ssona lub dziewczynka jakiegoś -ssona (lub -dottir) i nie ma imienia. I cała rodzina myśli nad imieniem. I mam teraz takie ekstremalny przykład rodziny, który myśli nad imieniem swojego dziecka już... półtora roku, bo żadne imię im nie pasuje. I jest zapisane to biedne dziecko do przedszkola bez imienia i jest napisane tylko że dziewczynka kogoś tam. Nie wiem, może zanim rozpocznie edukację, to się już dorobi imienia. I jest to tak ekstremalne i jest Ragga co wszystko jarzy i zaraz podchwyci. I znając islandzkie uwielbienie do wymyślania najdziwniejszych imion, najbardziej debilnie wymyślnych i fantazyjnych, "najoryginalniejszych", to przyjdzie to biedne dziecko i będzie się nazywać Mydło (Sápa). W sumie jak o tym myślę, to nawet brzmi to słuchowo dobrze;) Mamy już weekendy, fale morskie, niedźwiedzie polarne, więc czemu nie mydła.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz