wtorek, 23 czerwca 2009
Chyba stałem się za stary na takie wybryki. Każdą nockę w klubie musiałem odkupić niemiłosiernie. Potwornym zmęczeniem, pękniętymi żyłkami w oku i bezsennymi nocami. Pierwszą zacząłem bardzo niefortunnie po całonocnej, piątkowej imprezie w pracy. Jestem słaby. Nie umiem sobie odpuścić. A może to dlatego, że inni nie potrafią? W sumie to prowadzi to tego samego wniosku. Więc idę taki uwieszony na krzyżu do tej pracy. Może powinienem się cieszyć z takich znajomości, bo to nei to samo, co rok temu i nie tak łatwo przejść się Downtown i ot tak sobie pracę znaleźć. ale w tym momencie mam to w tyle. Moje dwudziestosześcioletnie ciało domaga się większej regeneracji. A tu nic z tego. Więc wchodzę do tej pracy, Loftur wita mnie jak stałego pracownika, któy wrócił po długiej rekonwalescencji i nie doszedł jeszcze do siebie. I idziemy do takiego jednego, zdecydowanie też z jakiegoś kraju z Europy Wschodniej i Loftur mi mówi, że my starzy znajomi, że my razem tu i tam, że ja jego najlepszy pracownik kiedyś tam i żeby się mną zajął. No więc zajął się mną tak, że mi pokazał gdzie podbić kartę i jak się potem wylogować i że wszystko resztę powinienem wiedzieć skoro tak i siak. I tak zostawia mnie tak w tej kuchni i nie wiem co i nie wiem jak i nie wiem gdzie. No ale po takim wstępie myślę sobie, że dać plamę będzie głupio, więc się ograniam wszystko, gdzie, co i jak i dlaczego i po 10 minutach- tak, jestem gotów. Po 20 minutach i przez następne cztery nocki czuje się staro. Jak osiemdziesięcioletni dziadek, który tłumaczy dziewiętnastoletnim gówniarzom sens życia, co i jak i dlaczego. Ale oni mają to wszystko w tyle. To oni mi wszystko wytłumaczą, pokażą, naucza ojca robić dzieci. Czas się roplodzić, ustatkować. Już nie wypada się w to bawić. I co jakiś czas ich wkurwiam, bo Loftur ich wkurwia, bo on wie, że ja wiem i juz oboje wiemy. Lubi mnie. Dlaczego mnie lubi- tego nie wie tam nikt. Oczywiście z czasem wszystko w dawkowanej ilości się wyjaśnia. Że my razem gdzie indziej długi czas, że ten drugi menadżer to jego kumpel i na zmywaku pracował w poprzednim miejscu, że 13 lat za granicą, że 3 w Hiszpanii, że Polska to najfajniejszy kraj na świecie, że może za 5 lat zrozumiesz. I jakie to fascynujace wszystko razem. Jak to można czysto psychologicznie rozpracować i czy tylko z nim, czy to zawsze tak wszędzie indziej? Że zawsze jest jeden, który czuje się jak menadżer choć jest nikim i najchetniej by rozkazywał wszystkim innym:-) Że nie jeden Helgi na Islandii. I tylko Ariela wymienie z imienia, bo to gość 19- letni, który przypomina mi jednego z tych piętnastoletnich młodych, którzy pozjadali wszystkie rozumy, z islandkiej szkoły, gdy dane było mi tam być. Ale oni naprawdę mieli 15 lat i byli właśnie dlatego tacy cudowni, a on ma już 19, a zachowuje się jakby kryzys Islandię nigdy nie dotknął. Nie mogło nam się odbrze układać, choćby nie wiem jak długo pokazywał mi co i jak, po czym wszystko musiałem po nim poprawiać (jakbym pierwszy raz w życiu to robił), choćby nie wiem z ilu fajek mnie opalił i choćby nie wiem ile mądrych sentencji wypowiedział przy Lofturze, podczas gdy ja pracowałem. I że każdy papieros więcej z nim, każda dłuzsza konwersacja z nim, gdy jest w kuchni do niczegod obrego nie prowadzi... hehehe... Ta praca może być taki przyjemna, gdy tylko przestrzega się podstawowych wynaturzeń Twoich przełożonych. Loftur nie nawidzi, gdy się przy nim siedzi. Nie ważne, że to jeszcze nie czas, że wszysyc przyjdą. Chodzi się i udaje. Bo ten tyo tak ma. I to na pewno musi być irytujacve potem, gdy to do mnei przychodzi, że co tam slychać, że poklepiemy się po plecach i że wogóle o co chodzi, czy my rodzina czy co. Drugi menadżer ma obsesję na punkcie zapalonych świeczek, więc trzeba go wyczuć i zawsze ze świeczką zapasową, gotową do zapalenia w kieszeni chodzić. Takie proste i działa cuda. Poza tym zapierdol od północy do siódmej rano, co jest dka mnie zjawiskiem nowym i fascynujacym. Po 5 mozna palić już wszedzie. Nikt, zupełnie nikt, nie pomyśli kto to potem posprzata. Na razie liczy się noc. TA noc. Ciała zlepione w jeden elektroniczny rytm, mokre od potu i dymu, ocierające się od siebie nawzajem. I w tym jednym momencie wiem, że właśnie tutaj dzieje się to, co miało się dziać w tamtym klubie, ale siłą rzeczy wyjść nie mogło. I widzę całą wizję Loftura jak na wyciągnięcie ręki. I on wie, że ja widzę. Wszystko przesiąknięte jest naszą menadżer do spraw organizacyjnych i jej szalonych pomysłach. Wspaniała kobieta, ale starsznie zagubiona. Powiedziałem Lofturowi, żeby zapisał ją na jakąś Jogę lub coś, bo taka miła kobieta, ale strasznie zagubiona. I wcale nie było tam beznadziejnie i wcale nie musicie nic z tego rozumieć jeśli nie czytaliście całego bloga od poczatku do końca. Może za rok znowu wszyscy się tam spotkamy, gdy będe miał chwilę wolnego czasu. czasami myślę, że islandzki clubbing nie jest wogóle przereklamowany.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz