Chcesz powiedzieć, że świat powinien się litować nad losem gwiazd?
Pewnie, że nie. Ja po prostu byłam nabita potwornymi kompleksami. Dla mnie to wszystko było podejrzane. Przychodziły do mnie fanki i mówiły, że zmieniłam ich życie. A ja myślałam sobie: do czego to doszło? Żeby takie nędzne kreatury jak ja zmieniały komuś życie? Chciałam im powiedzieć: 'Mylicie się okrutnie! Nie możecie się na mnie oprzeć. Sama potrzebuję wsparcia'. Chciałam też w tym wszystkim jakoś dobrze wypaść, nie być zblazowaną chałturnicą, traktować poważnie odbiorców. Ale ciągle słyszałam jakieś zarzuty. Gdy urodziłam syna, musiałam zabierać go w trasę, bo karmiłam piersią. Nikt nie był w stanie zrozumieć, że po koncercie muszę pędzić do hotelu i nakarmić dziecko. Cycki mnie bolą koszmarnie, leje się z nich mleko. Tylko dlatego nie podpisuję pięciuset kartek i płyt. 'Odwaliło jej, przestała szanować publiczność, Zielona Góra ci nie wybaczy, że tak olałaś swoich fanów' - pisali w listach. Było mi strasznie przykro. Jestem piosenkarką, która ma ludzi zabawiać, a nie gwiazdą, której się należą honory. Kiedy zespół odniósł sukces, czułam się samotna i opuszczona. Nie miałam nikogo, żyłam w obcym mieście, w wynajętym mieszkaniu. Zaprzyjaźniłam się wtedy z chłopakami z zespołu Ahimsa. Oni jako jedyni z branży wyciągnęli do mnie rękę i się mną zaopiekowali. Imponowało mi, że chłopcy z bezkompromisowej, hardcore'owej kapeli się mnie nie wstydzą. Bo przecież po fali euforii nad zespołem Hey nagle staliśmy się obciachem. Płyty się sprzedawały, ale w wielu kręgach w dobrym tonie było nienawidzić Heya - 'gwiazdorów i telewizyjnych szmaciarzy'. Wielu osobom robiło dobrze, gdy mogły nas publicznie opluć. Stawali się przez to fajniejsi. Chyba najbardziej bolały mnie obraźliwe teksty w punkowych fanzinach. Miałam poczucie, że tam są moje korzenie, nie byłam przecież popową szmatą.
Może było was za dużo i Hey się przejadł?
Może. Nasz początkowy sukces, te tysiące balonów, które sypały się na nasze głowy, niedługo później były już obciążeniem. To schizofrenia, że najpierw za coś cię ludzie masowo kochają, a za chwilę za to samo stajesz się obiektem nienawiści, synonimem obciachu.
Czy są rzeczy, których żałujesz?
Jest dużo rzeczy, za które się trochę wstydzę, ale nie wypieram się ich. Musiałam to wszystko przeżyć i wierzę w sens edukacyjny wpadek ćwiczonych na własnym tyłku. Największy mój blamaż i obciach to sprawa plagiatu. Czuję się z tym strasznie. Było tak: po pierwszej płycie zjechali mnie krytycy, że piszę infantylne i wieśniackie teksty. Mocno naruszyło to moją wiarę we własne siły liryczne. Kiedyś znajoma osoba dała mi zeszyt z tekstami. 'Masz tu moje wiersze, możesz śmiało brać, gdyby ci były potrzebne'. Zwątpiłam w siebie, więc wzięłam jak głupia. Okazało się, że wiersza nie napisał utalentowany znajomy, tylko T.S. Eliot. Tak naprawdę jednak złe było to, że ja to wzięłam. To była straszna wiocha, wstyd i już pewnie nigdy nie zmyję z siebie tej plamy. Ale gdyby się tak nie stało, nigdy nie zaczęłabym pisać tekstów z czułością w stosunku do każdego słowa. Wszystkie moje następne teksty są rozpaczliwą próbą udowodnienia światu, że coś potrafię.
Lubisz pisać piosenki?
Tak. Kiedyś mi to szło topornie, teraz to uwielbiam. Czasem przychodzą do mnie słowa tak zupełnie bez ostrzeżenia. Ostatnio jechałam na koncert i gdy już lekko przysypiałam, z zaskoczki zjawiła się w mojej głowie piosenka, właściwie tylko szlagwort, zbitka słowna, która szybko rozbudowuje się w piosenkę. Pisanie można porównać do rozwiązywania krzyżówki. Poszukiwaniu słów towarzyszą te same emocje.
Czym dla ciebie jest komercja?
To słowo ma pejoratywny smaczek, ale tak naprawdę niewiele znaczy. Żyję z muzyki, więc jestem komercyjna. Nie piszę jednak hitów pod radio. Nawet tego nie umiem. Myśmy mieli szczęście, bo właściwie nie otarliśmy się o tzw. granie kotletowe.
Wiesz, ja nie do końca czuję się częścią branży, nie mam takiej identyfikacji. Ja trochę do nich nie pasuję i nie do końca jestem akceptowana. Jestem chyba za obciachowa. Nikt mnie nie zaprasza na bankiety ze sławami, premiery, wielkie wydarzenia. Nie jestem zbyt rockandrollowa, nie wzbudzam masowych erotycznych pragnień. Pisze o mnie prasa kobieca, ale też z pewnym dystansem. Nie czuję się rozchwytywana i w otoczeniu paparazzi (śmiech). Nie chcę przez to powiedzieć, że chciałabym. Tam jest straszna nuda, rozmawia się o niczym.
Zagrałabyś np. w reklamie?
Nie uważam, że każda reklama to kompromitacja. Jeśli byłoby to za dużą kasę, a reklama by mnie nie uwierała jakoś mocno, to tak. Nie należę do bardzo zamożnych, a mam do zrealizowania poważny plan. Nie potrzebuję pieniędzy na samochody i fatałaszki. Chcę porządnie zwiedzić świat. Nie interesują mnie dwa tygodnie pod palmą. Chcę wyjechać w podróż, zaznaczając, że nie wiem, kiedy i czy z niej wrócę. Na to potrzeba dużo czasu i pieniędzy.
Weźmiesz ze sobą syna?
Nie. Nie sądzę, żeby on chciał. Dlatego nie mogę tego zrobić teraz. On ma 11 lat. Wyjadę, gdy będzie dorosły. Mam nadzieję, że Mikołaj to zrozumie, bo to będzie największa przygoda mojego życia.
TEŻ TAK KIEDYŚ ZROBIE!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz