sobota, 10 listopada 2012
cyrki!
W głowie nadal siedzi mi ten godzinny brutalnie ambientowy wstęp z koncertu Sigur Rós. Myślałem, że tam skonam. Zdanie swoje podtrzymuje. Fajnie to to zobaczyć na żywo, ale generalnie przerost treści nad formą. I jak można mieć takie banalnie proste teksty śpiewając w swoim rodzimym języku? Rozumiem tą grafomankę Sóley, no ale ona śpiewa po angielsku którego dobrze nie umie, więc brzmi to jak teksty angielskie z płyty "Fire" Hey'a. Nie odmówię im za to pełnego profesjonalizmu. Oni, Gus Gus i Björk potrafią to tylko zrobić światowo na koncertach. Reszta ma szczęście że jest stąd, a nie skąd innąd. Fisz ma rację. Może troche mniej orlików, a więcej pieniędzy na muzykę? To jest po prostu fenomenalne jak to się dzieje. Gość po drugim kawalku krzyczy że "this is Iceland". Och, widzieć te miny paru Islandczyków, którzy przypadkiem się na ten koncert przyplatali. Nie, to nie jest Iceland :-) I umówmy się. Festiwal to słońce lub deszcz, ale zawsze ciepło, duży plac i z jakieś pół miliona ludzi. I wzystkie koncerty w cenie jednego TANIEGO biletu. Dać 16500 za bilet i do tego 6000 za Sigur Rós. To jest jakaś astronomiczna kwota. Tak samo było z Björk rok temu. Nic dziwnego że 70% widnowni "festiwalu" stanowią obcokrajowcy.
W gazetach ogłoszenie na całą stronę grzmiące, że rząd Johanny chce nas zronić w chuja. Zgodnie z prawem, nad którym obraduje teraz rzad zostanie wyeliminowana indeksacja do obliczeń rocznej stopy oprocentowania, co spowoduje fałszywe wyliczenie kosztów kredytu na szkodę konsumentów. Prawa konsumenta zostają ponownie deptane i trza działać póki nie jest za późno. I we wtorek jest zebranie. O ile ktoś zrozumie coś z ogłoszenia takiej treści :-) Od kryzysu Islandczycy zaczynają traktować jako sport narodowy przeciwstawianie się władzy i różne zebrania w sprawie sprzeciwów.
Stowarzyszenie handlu i usług z kolei w całym kraju bilbordami i w gazetach na całe strony zaczyna akcję propagowania robienia zakupów w Islandii. Bo to daje pracę i bla bla bla bla bla bla bla. Ostatnio moja znajoma pyta się w sklepie że jak to możliwe że te getry są 10 X droższe niż w sklepie w Ameryce. Że rozumie i podatki i transport i utrzymanie sklepu, ale żeby aż 10 razy? I tak jest z większością rzeczy. Dlatego drugim sportem narodowym Islandczyków są wyjazdy zagraniczne niby to w celu zwiedzenia, ale tak naprawdę w celu szopingu. To jest zadziwiające zjawisko i nam, z Polski, bardzo trudne do ogarnięcia. Ale pensje nam od kryzysu poszły w dół w euro o 50%, a ceny tych wszystkich rzeczy w górę. No to jak nie szmuglować? :-) I nie wiem czy to przypadek czy nie, ale zbiegło się to w czasie, kiedy celnicy zaczeli się odgrażać, że będzie trzeba przy sobie posiadać dowody zakupów rzeczy w Islandii, inaczej cło. Cyrk!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz