niedziela, 14 listopada 2010
My, na Islandii, już dawno w klubach i miejscach publicznych nie palimy. Po mimo przeraźliwego zimna, wiatru i deszczu dzielnie z imprez na zewnątrz wychodzimy. Marzniemy do szpiku kości, palimy i nie narzekamy. Przynajmniej nasze ubrania z imprezy nadają się w poniedziałek do założenia do pracy. Polacy szybko się przyzwyczają. Co za ubaw czytając te wszystkie wyssane z palca obawy. Co? Nagle się wszyscy palacze obrażą i przestaną na imprezy chodzić? Za rok, dwa, nikt nie uwierzy, że kiedyś palenie w zamkniętych pomieszczeniach było możliwe.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz