niedziela, 17 października 2010
Skoczył się Airwaves . Nie byłem. Bo 400zł. To już wolę na Opener . Ale cała Islandia tym żyła, bilety były wysprzedane na dluuuugo przed samym festiwalem, czemu dowierzyć nie mogłem. Czar islandzkiej muzyki rozbłyska chyba na nowo. Wiem, że generalnie powinienem się na tym wszystkim spuszczać, ale jakoś nie potrafię. 400zł za słuchanie jakiś podrzędnych kapel i paru tych znanych na świecie. Co roku z grubsza ta sama jazda. Bo jak już festiwal to grają WSZYSCY co mają jakieś zespoły. Ale turyści to kupują- był ich nawał w ten weekend na mieście. Niezły PR za tym wszystkim na prawdę siedzi, bo i tak Ci, za których się płaci to 400zł, pojawią się w Europie w przyszłym roku na tańszych festiwalach, z tańszym dojazdem, z tańszymi hotelami, wieloma innymi wielkimi sławami. Ale mi się łatwo mówi, bo mi się po trzech latach pewnie odczarowało;) Znalazłem w internecie takie zdania jak to, że Reykjavik jest prawdopodobnie najlepszym (je, rajt ;-) ) miastem festiwalowym – wystaczająco małe, aby być przyjaznym i miłym, na tyle wyrafinowane, aby zaoferować kulturalne, historyczne i nocne życie tak bogate, jak w dziesięciokrotnie większych miastach. Może dwudziestokrotnie. Kto wie? Pan lub pani chyba nigdy nie była w Londynie. Nie będę z tym polemizował, nie mówię że jest aż tak inaczej, ale wszystko te wpisy przypominają mi te relację TVNowskie o życiu w Islandii przed kryzysem. Mieliśmy niezły ubaw, mamy go i teraz.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz