wtorek, 1 grudnia 2009
Odwiedził nas syn Eygló mój 13- letni znajomy, i mówi tak: "Ja wiem, że niektóre laski mówią Ci, że ci w tej brodzie zajebiście fajnie, ale tak wcale nie jest". Zgodnie z zasadą, ze tylko dziecko/ prawie młodzież prawdę Ci powie już po brodzie. Potem mieliśmy dzień otwarty i zostawiono mnie samego, co ciężko przeżyłem tak po prostu, bo islandzki stawał mi ością w gardle. A mój 4- letni pół- Polak pół- Islandczyk na domiar złego chodził za mną i powtarzał cały czas, że on wcale nie jest taki jak ja. I nie wiedziałem o co mu chodziło, ale żeby wyjść z tego z jakąś twarzą powtarzałem że ...ok, wymownie nic nie rozumiejąc. Wcześniej jeszcze zastanawiałame się z Ewą i Ramune jak powiesić lampki w pokoju na ścianie, bo się okazało, iż tylko tak to jest mozliwe, bo tylko tak mamy gniazdka porozmieszczane. Koniec końców przyzdobiliśmy szyby w szatni według sposobu Ramunę, która ma już w tym praktykę 6- letnią jak to zrobić, by zrobić DOBRZE. Po pracy miałem spotkanie w sprawie przyjęcia świątecznego. Oczywiście już znowu wyszlo, że komuś nie pasuje, a bo coś tam, a bo gdzieś tam wypadło. To nic, że termin był znany z jakieś 3 tygodnie wcześniej. No nic. Bedzie dzień wcześniej. I już mnie Jona poirytowała, "bo zawsze stoły były ciagiem po jednym końcu sali" i jej mózg nie przetwarza tego że usadzimy ludzi "szóstkami", żeby mozliwe było przeprowadzenie zabawy. I już chciałem jej powiedzieć, czy uważa, że byłoby fajnie, gdybyśmy corocznie w maju mieli imprezę w tym samym miejscu i takie samego niespodzianki? I chciałem jeszcze dodać, że jest TEMPA jak but, ale się powstrzymałem, zdusiłem w sobie, aż spociłem i tylko Ewa i Nonni widzi i wie o co chodzi, więc musza pociągnąć temat tego lania wosku, bo ich trenowałem dwa tygodnie że to przejść musi i mają po prostu tą Jonę "zgwałcić" jak będzie trzeba. Więc Ewa się wysila, ale ja nie mogę wydobyć słowa z nerwów, i w końcu klucz wyciąga nawet że ma i poraz ÓSMY tłumaczymy Jonie o co w tym biega. W międzyczasie nie rozumie jeszcze ZIGGA, ale, że Ewa jest z Isladnii, to Ewa ma cierpliowość. A skąd wziąć garek na to, a gdzie położyć wodę, a to jest niebezpieczne i takie sraty pierdy, więc w końcu nie wytrzymuje i mówię, że w Polsce nawet dzieci robią to w przedszkolu w Andrzejki, więc co w tym niebezpiecznego. Czuję po rpostu zmarnowaną godzinę i wcale mnie to mnie nie cieszy to całe przygotowanie z takimi ludźmi. Potem się jeszcze okazało, że ktoś zapomniał zdjąć flagi z masztu (inne pytanie, to już dlaczego się ona tam dzisiaj znalazła), więc się zdeklarujemy, że my to zrobimy. Więc zamykamy, na dworze -10C, ja w kurtce i koszuli, Ewa ściąga tą flage i Huston mamy problem. Bo się pojawił problem jak się flagę składa... Bo ja myślałem, że jak tak marzniemy do szpiku kości, to się teraz po prostu wpierdoli do samochodu i jakoś złoży potem. Ale w ciagu 2 minut tak przemarzłem a problem narastał, że już nawet przez myśl mi nie przeszło takie rozwiązanie, że nawet pomyslałem, żeby potraftować tak flagę państwową. Więc dochodziliśmy do rozwiazania z 10 minut a ja nie mogłem potem otworzyć samochodu, bo mi po prostu palce u rąk zamarzły. A dzień zaczął się tak miło. Chłopcy pochwalili mi moją zieloną, starą koszulę, że super w niej wyglądam i wogóle. To jest fascynujące, ale moje dzieci zwracają uwagę na takie rzeczy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
jak miło. brakowało mi takich wpisów
;)
Prześlij komentarz