Piatkowe, wieczorne wyjście do naszych, od nie dawna, całodobowych supermarketów mające zastąpić wszelkie wymówki i wyjasnienia dlaczego nie jesteśmy na siłowni i basenie. HAGKAUP. Oglądanie kremów przeciwzmarszczkowych CHANNEL za 50000ISK, pani strażnik- ekspedientka, ktora naprawdę myśli, że chcemy to kupić; owoce, których nazw nie znam nawet po polsku. Wszystko i nic. OFFICE 1- całodowbowy supermarket biurowy. Nie wiem jakim cudem to jest otwarte 24/h. Hala wielkości Makro cała dla nas. Świąteczna mania wita duzymi krokami, większymi nawet niż Halloween. Świąteczne świeczki o kaształcie wielbłąda... Czemu nie. Pomieszczenie z komisem książek. I po islandzku i po angielsku i po szwedzku i po duński. Ale nic po polsku. Gdybym mógł sobie zazyczyć jedną rzecz z Polski, której mi brakuje to byłaby to polska księgarnia. Stosy podręczników do szkoły. Doskonałe miejsce na wycieczkę z kimś, kto twierdzi, że w islandzkiej szkole się niczego nie uczy. Pólka długości 5 metrów z gazetami z całego świata? The Times? Proszę bardzo? Newsweek? Proszę bardzo. Vogue? Niemieckie wydanie Popcornu? 10 sekund na otarcie łezki w oku. To niemożliwe, że taki szajs był w tym popcornie dawno temu. I tylko polskich gazet znowu nie ma. Ktoś tu nie wyczuwa potrzeb rynku. Jest za to ta islandzka, plotkarska a w niej sprawozdanie z tragedii mojego kucharza, który (łajza), był ze znajomymi z Brazylii w Krusaviku i wpadł do hot pota. I rany poparzone pokazane i gips i uśmiechnięte zdjęcie ze swoim mężem. I to jest artykuł w islandzim Życiu Na Gorąco na całą stronę! 100 tysięcy zeszytów ddo wyboru, więc kończy się na tym, że nie wybieramy żadnego. Za to segregatorów małych w tym kraju jak na lekarstwo. Jakieś mdłe kolory, nic tylko czymś je potem okleić.
Pani Kasia, jak się odgrażała, tak zrobiła i pogrzeb staremu zespołowi Hey nową płytą zrobiła. Oryginalna już na mnie w polsce czeka i się paczką świateczną dośle, ale ja już wiem. Wiem, że kawałek Vanitas mógłby być o 5 minut dłuższy. Aż się prosi aby ten elektroniczny wątek pociągnąć. Może na koncertach. Których oczywiście nie zobaczę, ale za to, co znowu jest głęboko niesprawiedliwe, zobaczy Agnieszka w Dublinie jak będzie chciała. I pomimo że tak smutno pozornie na tej płycie, to mi wręcz przeciwnie. Gitary gdzieś pozapominane, za to w niemal każdej piosence na pierwszy plan powysuwane jakieś inne, zaskakujące instrumenty. Ja Hey kocham bezwarunkowo od samego początku. I zawsze wszystkie elektroniczne wtręty przyjmuję z ogromną radością. Aż dziw mnie bierzę, że ta płyta stała się platynowa w dniu premiery, bo to strasznie ciężki album jest wbrew pozorom. Nawet nie chcę już pytać ile teraz trzeba sprzedać egzemplarzy aby mógł spotkać Cię zaszczyt platynowej płyty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz