poniedziałek, 12 października 2009
Ostatnio na wszystko brakuje mi czasu. Ostatnio nic mi się nie chce. Tak sobie pomyślałem, żeby chociaż jedną nadrobić- blog. Co prawda nie jest to moja najwazniejsza rzecz do zrobienia, ale cóż się nie robi, żeby tylko odwołać nieuniknione. Rzecz stała się znamienna tydzień temu- dane mi było doświadczyć pobytu w islandzkiej słuzbie zdrowia. Taki szalony pomysł mnie naszedł po tygodniu kaszlu i kiedy pojawił się ból pod żebrem. Tak silny, że w poniedziałek po pracy myślałem, że się na następny dzień w niej wykończe, więc nieśmiało myśląc, mając miłe doświadczenia z Polski, że a nuż pójde i w te największe wichury będe zwolniony z wychodzenia z domu. Niestety moja pycha odbiła mi się aż nadto czkawką. Po pierwsze; nigdy nie byłem tu u lekarza, więc nie mam jeszcze rodzinnego. Poza tym, gdy przypadek nie jest pilny to na rodzinnego lekarza można sobie i czekać tydzień. I tak się tylko zastanawiam o co w tym chodzi. Kiedy jest już pilnie? Jak mnie po prostu zwyczajnie kaszle to mogę czekać tydzień i iść aż mi przejdzie? Bo generalnie lekarz się tu nie przemęcza. Wizyta musi być wcześniej umówiona (no chyba że bardzo szczególny przypadek lub dziecko), a że wizyt nie ma on za dużo na dzień, no to trzeba czekać. Dla reszty pozstaje popołudniowa przychodznia w Keflaviku czynna od 17:00 do 23:30. Tylko myk polega na tym, że tam zapisujesz się w kolejce i czekasz na swoje wejście. W czasie mojego szczególnego przypadku byłem jakiś... 30. I to jeszcze przed otwarciem przychodzni z jakieś 20 minut. Więc stoisz w tej kolejce, płacisz za wizytę 2400ISK (50 zł około) i czekasz na swoją kolej. starasz się zaresjestrować po islandzku, ale panią recepcjonistkę nakwyraźniej denerwuje Twój islandzki, więc coś tam odbąkuje po angielsku i dajesz kennitala. I jak na 30 osób przede mną nie czekam zbyt długo. Wchodzę, pani doktor się przedstawia, podaje Ci ręke, pyta czy po angielsku czy po islandzku (po angielsku). Zdziwienie, że 2 lata i że nie mam jeszcze lekarza i że wogóle to moja pierwsza wizyta bo generalnie uważa nasz naród za hipochondryków. Ok... Więc mówię co mi, w międzyczasie kaszle, tak szybko, że ust zapomniałem zasłonić, dostaję zjebkę. Doktor mnie bada, osłuchuje, mówi, że coś tam słyszy, że coś powazniego, że trzeba do szpitala na rentgen. Skierowanie daje, ja jak niedorowinięty sie pytam co potem bo w polsce z RTG kazano by mi wrócić znowu do lekarza, ona pytanie nie rozumie, mówi, że to już w szpitalu się tym zajmą nieco poirytowana. No wiec jadę do szpitala z sercem na ramieniu, że to kara za palenie, za niedbanie o siebie, rak jak nic w tak młodym wieku. Kara musi być. W szpitalu w recepcji na ostrym dyzurze pokazuje z czym mnie przysłali, już mi gorąco. Oczywiście wszystko wolno, bez pośpiechu. Laska przede mną nie zna kennitala swojego dziecka, pani szuka w komputerze po imieniu, ale to za mało, teleofnu domowego jakimś dziwnym trafem takiego nie, po adresie, po imieniu ojca. W końcu! Kurwa, ich jest tylko 300 tysięcy, żeby tyle czasu ustalać takie coś! Każą mi siąść i czekać na wezwanie pielęgniarki. Zajmuje jej to 30 minut. Tylko po to żeby przenieśc mnie za drzwi odsuwane automatycznie i tam kazać siedzieć na krześle kolejne 30 minut. Znowu mnie wołają. Czy ja już czasem kiedyś nie pisałem, żeby uważać jak się dziecku daje na imię bo nie wiadomo gdzie mu dane będzie mieszkać? Gdzie moja mama miała mózg. Tyle RZ i wogóle. Nie do wymówienia tutaj. I za każdym razem fascynuje mnie to na nowo. Za każdym. Więc przychodzi pani pielęgniarka, bierze mnie na podstawowe badania, ciśnienie, EKG i te sprawy. i zostawia w pokoju. 60 minut. 60! W miedzyczasie na dworze robi się biało. Pan doktor przychodzi ze swoją studentką. Łapią mnie na najgorszym możliwym kaszlu EVER. Zgodnie stwierdzają, że tak być nie może. "I co, pana tak tydzień chyrla i tak pan chodzi do tej pracy i kaszle?" "No tak panie dokorze...". W 1o sekund znajduje się maseczka na twarz i tak już jestem w niej do końca. I badaja mnie i ta studentka ma darmowe mięsko armatnie. I zgodnie stwierdzają (ach, cóz to dziś za zgodność), że jednak nic nie słychać, ale ten ból... "Czy w pracy wiedzą że pan pali?" Czy pan myśli, że tylko ja jedyny u mnie w pracy palę?". Czuje się jakbym jutro miał zginąć i to było coś na serio poważnego. I pytają się czy chcę tego RTG. No mówię, że chcę. Co za pytanie. Gdybym wiedział, że to pytanie za 7900ISK to bym się może zastanowił dwa razy. kolejne 15 minut. Pielęgniarka bierze mnie na RTG. Dotykam maseczki rękami. Drże się, że nie można, że muszę teraz zdezynfekować ręce spirytusem w łazience. Ale żeby było smiesznie w tej co mnie wzięła nie ma. niemożliwe! Idziemy do drugiej. Jest. Leje mi tego po rękach chyba z pół litra. jezu, wszystko śmierdzi spirytusem. Tak, że się na pewno drugi raz nie dotknę tam gdzie nie trzeba. Wchodzę na RTG. Tam znowu ostro po islandzku laska do mnie. skoro tak to tak. Nie daje się i dyskusja jakoś trwa. Jedno mnie tylko dziwi. Robi mi chyba z 5 zdjęć i nie wychodzi w tym czasie z pomieszczenia. No niepojęte. Przysiegam. To chyba trzeba wychodzić, prawda?... Wracam do lekarza. Kolejne 20 minut. Ogląda zdjęcia, mówi że nic nie widać. Daje mi paracetamol i mówi, że najlepiej jakbym sobie wziął jutro dzień wolnego na telefon, ale i to niekoniecznie. I teraz nie wiem, po tej pani doktor, po tych jego zjebkach za palenie, czy to wszystko nie jeden wielki żart? Tyle zachodu, stracony cały dzień, zapłacone 300zł, żeby się tylko dowiedzieć że mi nic nie jest. Pycha za moją chęć wyłudzenia wolnego:) A mi się tak tydzień marzył. I tylko w pracy się ze mnie napierdalają, że po co mi to było, że chyba muszę naprawdę umierac i wtedy dopiero do lekarza moge się wybierać. Może dostanę jakiś lek, może z 2 dni wolnego. praca czyni wolnym i zdrowym. Więc chodzuimy tak wszyscy i dychamy nagminnie bo po iśc do lekarza:)? I teraz coraz bardziej się zastanawiam jak to możliwe, że takie miejsce, z płatną służbą zdrowia, mogło być kiedykolwiek dobrym miejscem do życia na Ziemii. Do dentysty nie ma szans już żebym w tym kraju poszedl, no chyba że bardzo muszę. Wolę poczekać na cudowną Polskę i jej służbę zdrowia. I przegląd samochodu wczesniej w ten dzień zrobiłem. I nie płaciłem kary. okazało się, że bym dopiero zapłacił 1 listopada (przegląd mam do sierpnia). I wiało maskarycznie cały tydzień. Masakrycznie to jest tak, że jak się ustawisz w odpowiednim kierunku samochodem to spaliny wchodzą Ci do środka, bo nie mają jak się wydostać na zewnatrz z powodu wiatru. To bycie mokrym po przejściu 30 kroków po dworze. I w weekend był spokój. Ale teraz patrzę przez okno i widze że znowu wieje.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
Ja mam zupelnie inne doswiadczenia z islandzka sluzba zdrowia, a bylem kilka razu w Laeknavaktin (nie w Keflaviku, chyba pomylka?) w Kopavogur. Procz tego mialem operacje prostowania przegrody nosowej i kilkakrotnie badania krwi i zawsze zajmowano sie mna absolutnie fachowo, oczywiscie platnie, ale wole placic niz czekac pol roku do specjalisty, na operacje nosa czekalem 2 tygodnie od decyzji do zoperowania, poza tym po przekroczeniu limitu 25k isk dostaje sie zwrot poniesionych wydatkow ponad to oraz afslattakort, z ktora to do konca roku placi sie grosze za sluzbe zdrowia. Do tego dodam, ze znajoma po analogicznej operacji w PL wygladala jak po walce z Tysonem, a po mnie na drugi dzien nie bylo nic widac, opieka w szpitalu rewelacyjna - pielegniarka siedzaca obok i podajaca mi slomke z woda do picia po narkozie przez caly czas, przemily personel i full wypas catering :) Takze moja opinia jest zgola inna. Pozdro! Robal
Prześlij komentarz