Nie myślałeś o tym, żeby zaryzykować taki eksperyment artystyczny: znaleźć kobietę, zakochać się, wziąć ślub, zrobić dzieci i napisać o tym książkę?
- Nie, nie myślałem o tym, mój drogi.
Nie myślałem, bo to byłby dla mnie upadek. Ja nienawidzę takiego rodzinnego życia. Wylądowałbym prawdopodobnie na jakimś etacie, żeby spłacić domek i karate dla dziecka. I zrobiłbym się takim ojcem rodziny, który wraca zmęczony do domu, wszystko ma wyprane i wyprasowane, siada przed telewizorem i je obiad. Odgrzany.
Takie masz wyobrażenie?
- Mógłbym ci tu sprzedać stary modernistyczny kit o twórcy, który musi żyć w celibacie, niech inni mają ten kotlet, ten talerz codzienny, a on musi być samotny i zamiast rodzić dzieci, rodzi książki. Mógłbym ci tak nagadać, ale zamiast tego powiem, że rodzina to jest po prostu kiepska sprawa.
Poza tym mnie jest bardzo wygodnie samemu. Sam się nie nudzę ze sobą. Sam sobie kupuję prezenty. Jestem swoim własnym chłopakiem i własną dziewczyną.
Nie, nie chciałbym być ojcem dzieciom. O wiele bardziej wolałbym pracować w kopalni diamentów czy cokolwiek innego robić. Każde inne nowe doświadczenie tylko akurat nie to, które jest tak bardzo znane z seriali. Tak zbanalizowane. Tak bliskie tej mainstreamowej literaturze a la Grochola.
Zauważ, że wszystko, co opisuję w swoich książkach, to jest w lewo albo w prawo od tego najbardziej nudnego i topowego modelu życia: mąż, żona, dzieci.
Ale przecież to, o czym opowiadasz w "Margot", to jest jak najbardziej mainstreamowe. Bo marzenie o tym, że ktoś jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki robi wielką karierę i z wieśniaka staje się gwiazdą, to jest dopiero klasyka, nuda i banał.
- No to powiem tak: o wiele bliższy jest mi model osoby samotnej, która musi wylansować jakąś karierę, ponieważ to jest w sumie moje doświadczenie, niż nudne życie rodziny z dzieckiem i psem, w którym nic się nie dzieje poza tym, że on ją zdradza.
A czy to nie jest tak, że przy okazji pisania sam sobie mogłeś pomarzyć? I jakby zrealizować to, czego nie udało ci się w rzeczywistości zrobić?
- Nigdy nie ukrywałem, że o wiele przyjemniej by mi było śpiewać w Opolu czy w Sopocie, niż pisać książki. Dlatego że jednak co ludzie, to ludzie. Po horyzont. I zawsze większy dreszcz niż jakaś tam sława pisarza. Wychodzisz, wszyscy się drą, ty ich rozpalasz, krzyczysz, oni krzyczą. Wiesz? To jest coś, za co można dopłacać, a co dopiero brać pieniądze. No, ale to już jest sprawa nie do odrobienia.
W każdym razie, pisząc Waldka, pomarzyć sobie mogłem. A czytelnik też chce pomarzyć i dlatego tę książkę kupi.
A na czym polega przemiana tytułowej "Margot"?
- Na tym, że ze zwykłej, kierującej tirem pani zamienia się w nocy w kurwę. Zakłada tę rudą perukę, te pończochy, złazi z tira i idzie w noc.
Jeździłeś tirami, żeby to napisać?
- Najpierw pojechałem na te takie amerykańskie tirowiska pod Świeckiem. Ale tam się okazało, że ciężko mi do kogoś zagadać, gdy go nie znam, więc w sumie cała trzydniowa wycieczka skończyła się na tym, że z kumplem żeśmy siedzieli i patrzyli, jak oni tę kaszankę żrą.
Potem się okazało, że jedna moja fanka zna kolesia, który jest moim fanem i przy okazji kierowcą tira. Co jest rzadkim połączeniem, prawda, żeby kierowca tira był jednocześnie znawcą nowej prozy polskiej.
Dzięki niemu pojechałem w kurs do Szwecji. Na promie zrobiłem wspólny stolik, postawiłem wszystkim piwo, no i oni zaczęli się prześcigać w opowieściach.
Przedstawiłeś się jako pisarz?
- Jakby ktoś o coś pytał, to jechałem na budowę.
Czyli wykorzystałeś ich, skubańcu?
- Ale oni i tak byli święcie przekonani, że jadę na budowę. Bo jak Polak do Szwecji jedzie i do tego okazją, to wiadomo, że na budowę.
Zrobiłem im więc taki wspólny stolik i postawiłem ich w sytuacji agonu. To znaczy konkursu. Że każdy zaczął się przekrzykiwać, że zna lepszą historię. Wiesz, jak jest? Faceci siedzą przy piwie i każdy chce zaimponować swoją historią o tym, jak to jest na drodze, a to podburza innych do opowiedzenia albo wymyślenia czegoś lepszego.
No i ja to sobie nagrałem, że tak powiem - na ucho, a potem jeszcze mi ten mój pomógł powyłuskiwać jakieś trudniejsze wyrazy.
Ale wiesz, co było w tym najśmieszniejsze? Otóż to, że jak potem wiele razy jeździłem tą trasą - bo on mnie wielokrotnie zabierał, a jak nie on, to jego zmiennik, który już w ogóle nie kapował, z kim ma do czynienia - to całą drogę musiałem słuchać: ucz się, młody, choćby do tej zawodówki ślusarskiej idź. Mówię ci, bo całe życie będziesz na tych budowach robił. A w życiu, powiem ci, młody, to trzeba mieć całościową wizję na życie.
No to mam.
I czego się dowiedziałeś?
- Oni w ogóle nie kapują twojego dress code'u. Zachowania. Dla nich jesteś normalnie na budowę. Innego świata nie widzą poza światem budów. Dla nich Göteborg to są jedynie te hale pod Göteborgiem, gdzie oni zostawiają to, co akurat wiozą.
Oni jakby nie widzą tych wszystkich muli w winie, tych wielkich krewetek, tych hoteli, tego całego świata, do którego ja się przenosiłem od razu po przyjeździe, bo mnie wydawnictwo zaprosiło. Nic z tego świata nie widzą, tylko te ikeowate hangary. To jest ich Szwecja.
Źródło: Duży Format
1 komentarz:
"Nie myślałeś o tym, żeby zaryzykować taki eksperyment artystyczny: znaleźć kobietę, zakochać się, wziąć ślub, zrobić dzieci i napisać o tym książkę?"
toż to 'najatrakcyjniejszy' eksperyment artystyczny o jakim słyszałam xD
Prześlij komentarz