Wybory za pasem. Głosować nie mogę, ale miałem przyjemność obciwania z Islandzkimi politykami w tym tygodniu. Przychodzili do nas do pracy, siedzieli, kawę popijali i zachęcali do głosowania właśnie na nich. No więc najpierw przyszli jedni, niby ci do kryzysu doprowadzili. I pierdolą te swoje farmazony i mnie nawet coś strzela. Ale podziwiam Islandczyków za to, że najchętniej by im wpierdolili, ale wszyscy pokornie siedzą i dyskusję prowadzą. No wiecie, u nas ktoś z prawa raczej kogoś z lewa do niczego nie przekona i dyskusja nic nie warta. No więc siedzą i tak gadają. Przyjęta przeze mnie zasada to nie wtrącać się w nie swoje sprawy, nie wprowadzać konsternacji. Nie umiem aż tak dobrze po islandzku, nie mogę jeszcze głosować. Oczywiście obchodzi mnie to wszystko co się tutaj dzieje, chcę żeby było jak najlepiej, ale chyba przez szacunek do tego kraju nie mogę jeszcze się wtrącać.
No i pomysł na kryzys to podnieść podatku, przy szczególnym podkreśleniu, że tylko tym co zarabiają powyżej 500 000ISK. I na oklaski i fajerwerki wszyscy czekają- tak, dokopmy tym najbogatszym, niech mają za swoje, a tu raczej nic z tego. Bo dlaczego ktoś ma cierpieć bo zarabia więcej, zwłaszcza, że podatki i tak do małych tu nie należą. Argument tu nie do zbicia. Islandczycy płodzą się na potęgę i naprawdę nie ma tu nic dziwnego, że ktoś ma czwórkę dzieci. Nie ma też nic dziwnego w tym, gdy każde ma z inna kobietą tak na marginesie. Więc co z tego, że ktoś ma pół miliona? Jedzenie poszło w górę chyba o 100%, cło na ubrania dla dzieci koszmarnie wysokie, a wiadomo jak to z dzieckiem, ile w czym pochodzi. Więc pada pytanie, że może by tak opodatkować więcej, ale towary luksusowe, jak te jeepy wielgachne, dobra zbyteczne? Niech tak robią zrzutkę Ci najbogatsi. No argument dobry, ale nie po linii parti. Oczywiście pomyśli się, można podebatować, ale chyba od nas nie zadowoleni wyszli. Nawet ja od czasu do czasu potrafię Karen przyklasnąć.
Byli też ci proeuropejscy. "Przyjeciele" wielu ludzi u mnie w pracy. No i wszystkie piekne, ładnie. Że trzeba się zastanowić co z koroną zrobić, bo generalnie jest nic nie warta. Najlepsze wyjście Euro. Ale żeby mieć Euro trzeba iść do Unii. A żeby iść do Unii trzeba negocjować:) A negocjacje to nie tak hop siup. Jak się jużby zdecydowali to zajmie to przynajmniej pięć lat. A przez pięć lat trzeba coś z koroną robić. I trzeba wymyślić co... No i tak, święte słowa, przyklaski, nawet mi się wywód pana spodobał do tego stopnia, że nie moglem się powstrzymać. Musiałem to powiedzieć, bo mnie już nosiło. Bo generalnie to odnoszę wrażenie, że Islandzcycy to nie chcą do tej Unii. I ja to nawet po części rozumiem. Są trochę debilni jeśli chodzi o zarządzanie kasą, ale to ich cecha narodowa. I oni żyją w takim świecie chyba, że no dobra, no cóż zrobić, no chodźmy do tej Unii, wyjścia nie ma. Poza tym podskórne przeświadczenie potegowane obejrzeniem drugiej części "Zeitgeist", że to wszystko to już ukartowane dawno było, co idelanie wpisuje się w Islandzki nacjonalizm i uważanie się za super, po prostu the best. Od razu można przy okazji zrzucić z siebie odpowiedzialność za swój debilizm w zarządzaniu państwem. I oni tak właśnie chyba żyją, łachę robią, że do Unii pójdą, no więc się pytam, a co jak Unia was nie zechce. Mina wszystkich- bardziej bezcenna niż zakupy z kartą Mastercard. Reakcja tylko w wyrazie twarzy, nic więcej. No więc się już podkurwiłem, mam w myślach nie rób tego, będą z tego tylko problemy, przez kolejny tydzień będą się gapić na Ciebie jak na debila. Ale kontynuuje. No że po prostu, że jak było dobrze, to do Unii nie chcieliście, a teraz, gdy jesteście w opałach to co możecie Unii dać jako bankrut? I za to zniszczenie Islandzkiego patriotyzmu i dumy będe miał zgagę jeszcze z miesiąc. Choć nawet szefowa przyznała mi rację, że w sumie to tak rozmawiamy czy chcemy czy nie, ale nigdy nie pomyślimy czy Unia nas chce. I dodaje, że prawda to jest taka, że nas Unia chciała, bo potrzebowała taniej siły roboczej do budowania Dublina, Londynu i Reykjaviku. Że to po prostu biznes, choćby stały za tym jakieś inne ideologiczne przesłanki też. Ale Islandia nie będzie tanią siła roboczą dla Unii. Że któregoś dnia ktoś nas będzie musiał też zastąpić jako tanią siłę roboczą i tak to się kręci. Ja sam aż tak pesymistycznie na to nie patrzę i myślę, że Islandia Unię zechcę, bo mimo wszystko właśnie biznes to biznes a Islandia wiele potencjału ma. Ale po prostu sił mi już brak zostawiać ich tak w tym optymiźmie, który prowadzi na manowce i już w gazetach piszą, że się nowy kryzys kroi. No i jak ma się nie kroić jak oni nadal w obłokach bujają? Poza tym smutno mi. Bo w Islandii dzieje się coś, o czym była mowa w tym artykule zlinkowanym parę postów niżej. Ludzie tutaj po prostu przestali sobie ufać. I to jest coś z czego Islandczycy zdają sobie sprawę i to ich najbardziej w tym wszystkim boli. I oni doskonale wiedzą to, o czym my wogóle nie jesteśmy wstanie jeszcze myśleć- do czego to prowadzi. I oni wiedzą, że dopóki zaufanie nie zostanie odzyskane, to nic się nie zmieni. I jak już mówiłem- to jest smutne. Tak naprawdę to wszystko wynikało z całych tych dysput. Nigdy nie powiedziane wprost, ale ludzie tym gostkom po prostu nie ufają. To boli w kraju, w ktorym jakieś 50 lat temu, każdy potrafił znać każdego.
I słucham ludzi jacy to Islandczycy są głupi. I czasami sobie myślę, że tylko ktoś sam naprawdę głupi może mówić, że Islandczycy są głupi. Żeby zrozumieć dany kraj, ludzi i ich mentalność, trzeba umieć mówić w języku tego kraju. Taka prawda. Po co studiować filologię islandzką? Bo w Warszawie poszukują lektora języka islandzkiego:) 200zł/h. Jakby się ktoś zdecydował proponuję powiedzieć 400zł. Myślę, że i tak przejdzie. Specjalizacja w wąskiej dziedzinie jest w dzisiejszym świecie chyba najważniejsza. A mówienie językiem 300-stu tysięcy ludzi to już chyba wystarczająco wąska specjalizacja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz