Impreza po islandzku. Wszyscy umówieni koło 20. Wchodzę w reklamówką pełną piw jak ostatni alkoholik. Część już siedzi w kółeczku wokół stołu. Stół szwedzki, stół pełen wina. Dom szefowej stary z wierzchu ale full wypas w środku. Imprezy etap pierwszy. Znienawidzony, ale zarazem jakże zabawny. Na początku wyżerka i jacy to jesteśmy porządni i inteligentni. Niby tylko jemy, ale gdzieś tam w międzyczasie kieliszki wina się przez ręce przewijają. Oficjalnie jeszcze nie palę, co mnie zaczyna irytować bardzo szybko. Czekam kto zacznie, z kim by się tu zachaczyć. zirytowany do mojego kucharza, że get the party started i chodźmy na fajkę i bądźmy tymi pierwszymi, niech ścieżka do ogródka zostanie już wydeptana. I zaczyna się. Nawet nie wiem kiedy. Tym razem bez jakiegoś specjalnego przejścia. Po prostu jakby ktoś włączył coś na pilocie, zmienił kanał na 20 godzin później. I gada człowiek za dużo i robi kupę niepotrzebnych, idiotycznych rzeczy. Już wiem, że upicie się winem to nie jest dobry pomysł. Może ja tak mam ale faza jakaś taka inna. Tęskni człowiek za wódką i świadomością, że wtedy przynajmniej wie, że to już się dzieje, że błędnik w zagrożenie. Mieszkanie zmieniłem, nie mogłem pod właściwą klatkę trafić jak mnie taksówka wysadziła. opłaciłem wszystkich niedobitków co zostali do końca- 4000ISK mnie wycieczka po Hafnarfjordur kosztowała, ale kolezanka w międzyczasie rżygała, a licznik leciał. i to ranne zastanawianie się nad wszystkim, że jak i po co i jak to możliwe i czy wszystko się pamięta i kac moralny. Ale wszystko i tak niepotrzebnie bo to się nie liczy. pijesz z ludźmi w pracy, ale potem już do tego nie wracacie. Żadnego stresu, NIC się nie stało. Ty i ta Twoja katolicka mentalność macie problem. najszczęśliwsze miejsce na świecie- choice of freedom and be happy.
SEX AND THE CITY 6 sezonów skończyłem w miesiąc. i jakie to smutne i przerażające czasami, że ja rozumiem, że można z siebie robić kretyna, spać z 30 ludźmi i mozesz tych osób nigdy na oczy potem nie spotkać. Że ten New York to jak mój Kraków. Ja wiem. Ja rozumiem to wszystko. Że chodźby nie wiem co protect your friend, kill enemies. Ale Reykjavik to nie Nowy Jork, Hafnarfjordur nie Kraków- jedna wielka rodzina, że nawet nie mozesz babki w urzędzie zjebać, bo wszyscy jakoś choro sponinowaceni, a przecież nawet jak do Polski do urzędu dzownisz do znajomej która ci coś obiecała 5 dni temu, to na nią z pyskiem nie wyskoczysz. Nie stresujmy się, nie wypada. Najlepsze miejsce do życia na Ziemii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz