Trzeba nadać temu blogowi nowy status, nowe życie, ale rozciąłem sobie po pijanemu palca wskazującego prawej ręki w weekend po oprowadzeniu moich znajomych z Ameryki wieczorem po centrum dałtałn. Skutek taki, że boli to jak cholera i trudno mi się piszę i ani widu, ani słychu jeśli o zagojeniu się jest mowa. Nie można dawać mi do łap profesjonalnych noży kuchennych, to grozi utraty palca w moim przypadku.
Moja nowa koleżanka z pracy, Birna, ma czworo dzieci i każde z innym facetem. Aktualnie jest z facetem numer pięć, ale z nim o dziwo nie ma jeszcze dzieci. Ma za to nowy kredyt na dom stupięćdziesięcio-metrowy na 30 pewnie. Dziecko ostatnie ma z kolei z gejem. Ale nie wiem już czy on był już gejem w trakcie jak sobie to dziecko robili czy zorientował się dopiero potem. Chciałbym wniknąć, ale tego nie zrobię, bo ona mnie przeraża.
Kryzys wydaje się w pewnych aspektach odchodzić w zapomnienie. Autobusy kursuję znowu jak Pan Bóg by przykazał- częściej i dłużej. Miasta okręgu stołecznego się popisały, a zwłaszcza Hafnarfjörður, które ilością dodatkowych tras aż onieśmiela. Teraz z centrum można dostać się bezpośrednio nawet na Mjood po drodze zahaczając o Ikeę plus dwie dodatkowe linie przejeżdżające przez chyba wszystkie możliwe ulice w mieście. Szaleństwo! Korona podnosi się do góry, ale to podobno tlyko chwilowa, wakacyjna fanaberia. Bo turystów u nas rekordowo dużo i zostawiają rekordowo dużo pieniędzy. Brakuje nam hoteli do ich przyjmowania i w Reykjaviku są plany aby wybudować dwa nowe w najbliższych latach. Niestety wszystko co dobre szybko się kończy. Lata tu nie wiedziałem, ale z opowieści wiem, że było cały czas słońce i nie tak jak na Islandii. I teraz pojada do domów ci wszyscy turyści i będą mówić jak to na Islandii pogada nam dogadza. Oczywiście nie wiedzą, że tylko przez stosunkowo krótką chwilę w roku. Szczęściarze, którzy byli tu kiedy mnie nie było dziewięć tygodni. Bo wraz z moim nastaniem ponownym powróciły chmury i deszcze. Po upałach środkowo- europejskich lądowanie w piątek po południu w siarczystym deszczu sprawia że życie nabiera innych rumieńców. Teraz na północy doszły do tego przymrozki i śnieg. Niektóre drogi już z jego powodu pozamykano. Niby Słońce a od dwóch dni kurewsko zimno powiewa. Lato się kończy, wkrótce siewki złote przylatujące i zwiastujące lato w islandzkich piosenkach, odlecą. Ale czy ta pogoda mnie tak na prawdę obchodzi? Niech se będzie jaka jest. Niektóre dziwne laski z mojej pracy odliczają już do świąt.
Jestem tu a jakby mnie nie ma. Słucham płyty "music music music" Hey'a i nie mogę zrozumieć dlaczego według obiegowej opinii to jedna z ich najgorszych. Tylko pani Katarzyna mnie tekstowo i intelektualnie potrafi zmusić do myślenia ciepło o powrocie do kraju, którego język określa mnie. Przerażenie, że w żadnym innym nie wyrażę nigdy się tak dosłownie wprowadza mnie w panikę strachu i melancholii zarazem.
Czytam sobie porozumienie pracownicze pomiędzy moimi związkami a rządem. Poznaje swoje prawa i przywileje. Zaskakująco potrafię się już w tym odnaleźć. Po czym jutro rano wyłożę się na jakimś najprostszym wyrażeniu. Zadziwiające jak wiele ludzi na świecie myśli, że na Islandii mówi się po angielsku. Że islandzki to trochę jak irlandzki w Irlandii. Tymczasem telefony nasze mówią nawet po islandzku.